„Wesele” Smarzowskiego to świetny film. Nie jest łatwy w odbiorze, ale podoba mi się przerysowany, karykaturalny sposób w jaki od kuchni podglądamy „typowe polskie wesele„. Ze wszystkimi jego „zabawami”, symbolicznymi elementami czy waśniami rodzinnymi. Podobno takie właśnie musi być udane weselisko – przaśne, nieco kiczowate, z przepychem i drogim samochodem w roli głównej. Choć sceny w filmie niestety układają się w dość smutny i tragiczny obraz nędzy i rozpaczy, film często uważany jest za dobrze oddający klimat polskiego wesela.
Na szczęście – nie zawsze jest wiejsko…
W weekend, razem z moim przyjacielem Tomkiem, jako DJ’e, zagraliśmy doskonałą imprezę weselną. Pełną pozytywnych emocji, radosnych, miłych ludzi, tańców do rana. Pyszny tort i piękna sceneria Pałacu w Jabłonnie były tylko dodatkiem do naprawdę świetnego wieczoru. Daleko mu było do pokazanego u Smarzowskiego kiczowatego wydarzenia. Za każdym razem, kiedy wracam z tak udanego eventu mam bardzo dużo dobrej energii.
Wiecie – na imprezie klubowej z reguły znajdują się przypadkowi ludzie. Akurat przyszli, połączył ich w dużej mierze przypadek, zrządzenie losu lub inne, dowolne okoliczności. Bardzo łatwo o nieprzyjemności, trzeba bardzo uważać gdzie, z kim i o czym się rozmawia. Komfortowa przestrzeń do nieograniczonej zabawy i komunikacji jest z reguły bardzo mocno ograniczona.
Wesele to zupełnie inna rzeczywistość
Wesele to dla odmiany wydarzenie, podczas którego nie ma miejsca na przypadkowe spotkania. Z reguły bawią się razem najlepsi przyjaciele, bliska rodzina, osoby najbliższe parze młodej. Widać, że każdemu bardzo zależy na spędzeniu udanego, przyjemnego, rozrywkowego wieczoru. Zawsze miło mi się patrzy – zza DJ’ki – na kolorowe kreacje, piękne fryzury, wyprasowane koszule i dopasowane do sukienek krawaty.
Lubię jak na weselach ludzie przed nikim się nie popisują, nie są nadęci ani opryskliwi. Nikt się nie upija do nieprzytomności, nie robi nikomu afer ani wyrzutów, nie ma spięć i kłótni. Dzieci grzecznie się bawią pod okiem mamy, taty lub niani a żaden „wujcio” nie stara się być, na siłę, królem kobiecych serc.
Prowadzenie takiej imprezy to czysta przyjemność
Tym bardziej cieszę się, że udało się porwać do tańca ponad 200 osób. Parkiet pełen to sama przyjemność. Nie powiem – to także trudna praca, bo ciężko jednak zadowolić kilkuset weselników. Okazuje się, że muzyka łączy pokolenia a babcie i ciocie z łatwością pląsają w rytmie najnowszych hitów.
Czasami po prostu czuje się od pewnych ludzi pozytywne wibracje, a ich dobra energia rozpływa się po sali. Żadnym problemem nie jest zarezerwowanie najdroższej, bogato przystrojonej sali. Nie sztuką jest zapewnić drogie, wystawne jedzenie.
Klimat imprezy zdecydowanie tworzą zaproszeni goście, rodzina i przyjaciele.
Cieszę się, że miałem przyjemność dla nich zagrać i być częścią tego wyjątkowego wieczoru.
Sto Lat Młodej Parze!
PS. Tak, było Despacito. Ale tylko raz, uf! :)
Also published on Medium.