Podczas naszej wyprawy do Azji, Bangkok był miejscem, które rozpoczynało i zamykało naszą podróż. Czytaliśmy, że uchodzi za świetną bazę wypadową – posiada dwa olbrzymie lotniska (jedno dla zwykłych linii lotniczych, drugie dla low-costów) oraz jest świetnie skomunikowany z całym regionem, nie tylko z Tajlandią. Na booking.com można znaleźć kilkadziesiąt tysięcy miejsc noclegowych w każdej jego dzielnicy.
Miasto obrosło w legendy dzięki hollywoodzkim produkcjom takim jak „The Island” z Leonardo di Caprio czy „The Hangover” o grupce wesołych, nierozgarniętych Panów podróżujących przez stolicę Tajlandii.
Czy to faktycznie takie wspaniałe miejsce?
Ponieważ kupiliśmy bilety z Warszawy do Bangkoku, naturalnym było, że nasz pobyt w tym mieście podzielony będzie na dwie części. Najpierw zwiedzaliśmy miasto od razu po przylocie, drugi raz – tuż przed odlotem do Polski.
Pierwsza odsłona – Bangkok historyczny
Jak tylko wylądowaliśmy, postanowiliśmy zwiedzić stary, historyczny Bangkok. Na dwie noce wybraliśmy sobie hotel Dang Derm, na legendarnej już Khaossan Road, na samym środku tej bardzo ruchliwej ulicy. Nie było to najlepszym pomysłem, bo przez całą noc z za okien dobiegał NIESAMOWITY hałas i harmider.
Mieliśmy w pokoju stereofoniczną dyskotekę w której Justin Bieber łączył się z tajskimi hitami. Udało nam się zasnąć tylko dlatego, że byliśmy ekstremalnie zmęczeni po podróży. Na pewno nie jest to miejsce na nocleg dla osób, które cenią sobie spokój. Jedynym zdecydowanym plusem była łatwość dostania się do hotelu z lotniska – co 20 minut kursuje busik dokładnie na samo Khaossan Road, nie mieliśmy więc żadnych problemów z transportem do hotelu.
Podczas trzech pierwszych dni (zarezerwowaliśmy tylko dwa noclegi) zwiedzaliśmy świątynie, pałace, historyczne zakamarki miasta oraz Chinatown. Jestem prawie pewien, że przeszliśmy wszystkie miejsca które w przewodnikach opisywane są jako „must-see„.
Obejrzeliśmy co najmniej setkę posągów Buddy (stojący, leżący, śpiący, czuwający – jakikolwiek sobie wymyślicie), niezliczone świątynie oraz Pałac Króla wraz z przyległymi mu ogrodami. Poruszaliśmy się piechotą, tuk-tukami (które są super tanie), pływaliśmy po rzece zwykłą, miejską łodzią (50 groszy za przeprawę od osoby!) starając się przy tym wszystkim unikać naciągaczy oferujących różnorakie miejskie atrakcje.
Podczas tych trzech dni narobiliśmy piechotą prawie 60 kilometrów, co – biorąc pod uwagę wilgotność powietrza i nieziemską temperaturę – porównać można chyba tylko do przeprawy po Saharze.
Bangkok to jeden wielki, mobilny street food
Jadaliśmy głównie „na ulicy„, bo miejsc, gdzie można się pożywić jest naprawdę nieskończona ilość. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie – niezależnie od tego czy lubi owoce morza, mięso czy warzywa. Wszystko w cenie nie przekraczającej 12-15 PLN / posiłek, serwowane w zasadzie natychmiast przez miłych i uśmiechniętych Azjatów.
Często ciężko było powiedzieć, czy to kuchnia tajska, chińska, wietnamska czy indonezyjska. Zapachy przeplatają się ze sobą w taki sposób, że nie zastanawialiśmy się nad krajem pochodzenia tylko podziwialiśmy walory smakowe danego dania.
Jeśli miałbym podpowiedzieć komukolwiek „gdzie jeść” – odpowiedź brzmi: wszędzie. Na każdym rogu dorwać można grillowane, smażone, duszone i marynowane przysmaki. W każdym z miejsc, które odwiedzaliśmy, wybór był praktycznie nieograniczony. Amerykańskie fast-foody i wielkie europejskie sieci świecą pustkami.
Wybór ulicznego jedzenia jest tak duży, że większość decyzji kulinarnych podejmowaliśmy spontanicznie. Jak tylko byliśmy głodni, natychmiast w zasięgu wzroku widać było minimum 3-4 wózki z jedzeniem, gotowe zaserwować w ułamku sekundy przepyszne i tanie przysmaki.
Przyznam się szczerze – codziennie jadałem po dwa obiady i dwie kolacje. I nie miałem dość.
Buddyzm w Bangkoku
Ciężko się dziwić, że na każdym roku w Bangkoku spotkać można buddyjskiego mnicha – wszak to wiodąca religia w tym regionie. Wszędzie natknąć się można na małe kapliczki, ogrody medytacji, klasztory czy świątynie. Jest ich całe mnóstwo, ciężko by wymienić wszystkie miejsca w których byliśmy. W pewnym momencie złoty przepych zaczyna być po prostu… nużący.
Oczywiście wielkie wrażenie robią posągi Buddy, złote pokrycia świątyń i niezliczone ilości mnichów, ale bardzo łatwo przejść nad tym do porządku dziennego.
Tajowie odnoszą się z wielkim szacunkiem zarówno do Buddy jak do mnichów. Kilka razy trafiliśmy na dzienne medytacje lub spotkania z mnichami. Obowiązuje oczywiście całkowity zakaz handlu gadżetów z wizerunkiem Buddy. Nie do pomyślenia jest też robienie sobie tatuaży związanych z jego wizerunkiem. Żałuję, że nie udało nam się ani razu wstać na 5 rano na buddyjskie obrzędy.
Kilka razy, w świątyniach proponowano nam takie modlitwy, ale nigdy nie znaleźliśmy w sobie tyle siły, żeby wstać naprawdę wcześnie rano.
Może następnym razem – bardzo chciałbym poczuć mistyczny klimat medytacji o wschodzie słońca.
Druga odsłona – Bangkok nowoczesny
W drugiej odsłonie – po 21 dniach podróżowania po Azji – postanowiliśmy zamieszkać w zupełnie innej części Bangkoku. Wybraliśmy nowoczesne otoczenie dzielnicy Asoke, z wielkim 7 piętrowym centrum handlowym Terminal 21, tuż obok. To było zupełnie inne miasto niż te które pamiętaliśmy z przed trzech tygodni. Zniknęły tandetne stragany pełne nijakich gadżetów dla turystów. Pojawiało się wielkie, nowoczesne, wysoce rozwinięte miasto, pełne zaawansowanej technologii i tysięcy ludzi każdej narodowości i kolorytu.
Być może pobyt w tym mieście po raz drugi był dla mnie mniejszym szokiem kulturowym ponieważ już ponad 3 tygodnie podróżowaliśmy po regionie. Poznaliśmy nieco kulturę, język, kilka podstawowych zwrotów, mieliśmy pojęcie czego się spodziewać. O ile pierwsze kilka dni w Bangkoku było wybuchową mieszanką turystów – za drugim razem mieliśmy zdecydowanie wrażenie, że mieszkamy i poruszamy się tymi samymi szlakami co lokalesi.
Druga odsłona tego miasta zachwyciła mnie zdecydowanie bardziej niż pierwsza. Poczułem się jak w super-nowoczesnym mieście przyszłości. Bez cienia wątpliwości – mieszkaliśmy w jednym z największych, olbrzymich, wielopoziomowych miast w Azji.
Bangkok jest pełen nowoczesnych rozwiązań urbanistycznych i przemyślanych węzłów komunikacyjnych. Ani przez chwilę nie mieliśmy wątpliwości jak działa metro, w którą stronę należy się poruszać, gdzie-co-jest. Wielki szacun dla architektów miejskich. Mimo tego, że perony metra potrafią ciągnąć się przez 3 piętra nad ziemią nigdy nie mieliśmy problemów z nawigowaniem po topografii miasta i ulic.
Nasz pobyt w Bangkoku to mój pierwszy raz w jakimkolwiek azjatyckim mieście. Ciężko mi więc powiedzieć, czy mój zachwyt wynika bezpośrednio z tego jakie dobra i radości oferuje to właśnie konkretne miejsce, czy po prostu zachwyciłem się Azją samą w sobie. Niezależnie od powodu – całkowicie pochłonęła mnie egzotyczna kultura, zupełnie inne rytuały, sposoby zachowania się, traktowania obcych. Zupełnie inna dynamika ruchu miejskiego. Zwiedzaliśmy tajskie centra handlowe, pełnie odzieży, gadżetów i technologicznych akcesoriów pełni wypieków na twarzach.
Poczułem się nieco zagubiony, w nieustającym zgiełku i chaosie. W Polsce nie istnieje taka różnorodność kulturowa jak tam – odcienie i kolory skóry mieszają się ze sobą, słychać dziesiątki języków, widać jak na dłoni cały świat w jednym miejscu.
Pożegnanie – Bangkok nocą
Bangkok postanowiliśmy pożegnać patrząc na niego z góry. Podpowiedziano nam, że najlepiej odwiedzić SkyBar Cloud 47 ponieważ nie jest bardzo turystycznym miejscem, dość trudno do niego trafić i ma kameralny klimat. Sam wstęp jest bezpłatny, a lokal nie jest bardzo drogi – ok. 21 PLN za drinka, 12 PLN za piwo. Sporo taniej niż w centrum Warszawy.
Serio odpuśćcie sobie drogie hotele i SkyBary w wystawnych kasynach – zdecydowanie polecamy właśnie Cloud 47. Piękna panorama całego miasta, przyjemna obsługa i brak przepychu powodują, że to jedno z najbardziej magicznych miejsc w „nowoczesnym” Bangkoku, jakie odkryliśmy.
To był doskonały ostatni wieczór i z całą pewnością wrócimy tam przy następnej wizycie w tym mieście.
Koniecznie trzeba tam wrócić!
6 dni, podzielone na dwie tury. Tyle wystarczy aby zwiedzić obie części miasta. Trzeba sobie co prawda narzucić duży rygor, wstawać rano (u nas pobudka codziennie 7:30) i konsekwentnie przedzierać się przez kolejne części miasta. Eksplorować bazary, atrakcje, świątynie i dzielnice pełne azjatyckiego kolorytu.
Nie mam jednak złudzeń – te kilka dni to tylko czubek góry lodowej, którą jest wielkie, wielokulturowe miasto.
Bangkok oferuje turystom wszystko, czego mogą sobie zapragnąć – kulinarnie, kulturowo, technologicznie i obyczajowo.
Całkowicie pokochałem to miasto i jestem pewien, że jeszcze nie raz tam wrócimy! To znaczy na pewno wrócimy, bo kolejna wizyta w Azji już w styczniu 2018 i jako bazę wypadową znowu wybraliśmy Bangkok!
Do zobaczenia! :)
Also published on Medium.